piątek, 31 stycznia 2014

KROPLA DRĄŻY SKAŁĘ ......czyli haczyk.

Niezamierzenie, musiałam wątek na przynętę pociągnąć do dziś, gdyż ten  jakże długi czas, stosowania wielu  wabików, nie przynosił pożądanego  rozwiązana, i ciągnął się co już wiecie długie lata, skutkując tym że już straciłam, jakąkolwiek nadzieję, aby  zamienić hałas i zgiełk miasta, na górską  przestrzeń i widoki.

Nie mogę pominąć pominąć jeszcze  faktu, że  trafiła nam się na przeciągu tych lat oferta kupienia domu z płazów ( nie mylić z  żywymi stworzeniami ) choć  kilkakrotnie  dopytywałam się właściciela czy to faktyczna nazwa czy jaja sobie z nas robi, nie miałam jeszcze wtedy internetu, dom był rozebrany, właściciel gotów był wraz z pomocnikiem nam go złożyć, wszystko fajnie tylko gdzie ? jak żadnej ziemi nie mamy pod dom.
Oj miotaliśmy się z tym pomysłem kawałek czasu, jak dziś patrzę z perspektywy czasu  to cena była przyzwoita, no ale dom to nie leżak że mogę postawić sobie gdzie chcę, choć   do dziś mam jeszcze w kontaktach numer telefonu do pana co miał domek z płazów, licząc po cichu że może ów kontakt się przydać, jakby co.

Nie posypię mądrymi przysłowiami, ale coś dzieje się takiego w życiu, że im czym bardziej się spinamy, czym bardziej czegoś pragniemy, to z reguły skutek jest odwrotny, myślę że każdy z takim czymś się spotkał, więc i ja usilnie kombinując jak koń pod górę, w kwestii gór, zawsze  nic z tego nie wychodziło, a dlatego że małżonek owszem i towarzyszył mi w tych wycieczkach, ale  nie wykazywał żadnego nawet lichego entuzjazmu, aby  nasza noga tam pobyła dłużej niż planowany  krótki wypad czyli 3 góra 4 dni.

Aż w ubiegłym roku, będąc z trzy razy u Hanki, już nie prowokowałam rozmów na temat osiedlenia się tam choćby na totalnie stare lata,  gdzie już zapomnę po co tam chciałam być, i tych pięknych gór nie zobaczę bo wzrok nie pozwoli  .....w ślubnym  coś w tym temacie drgnęło, być może oboje musieliśmy do tego dojrzeć, tym bardziej że zawsze z mojej strony to wyglądało tak .....

Sprzedajemy nasz dom, nie oglądając się na nic,  przy okazji siłą rzeczy paląc za sobą mosty w konsekwencji, wykluczając w razie czego jakikolwiek powrót z powrotem, pomijając fakt że musielibyśmy  pozbyć się swojej pracy .....mając taką wizję, dziś się nie dziwię że małżonek, ani nie rozważał poważnie, moich  chaotycznie  nakreślonych planów, i bardzo dobrze, bo kto wie, jak by to się skończyło.

W sierpniowy ostatni wakacyjny wieczór, gdzie  turystów prócz nas już wywiało, zajadając się świeżym buncem nieopodal naszej ulubionej bacówki, mając przed sobą wspaniałą panoramę gór, zaczęliśmy snuć , a raczej ślubny plany pod tytułem , jakby to miało wyglądać? jak on to widzi ......

Więc  na jedną sprawę można spojrzeć inaczej, małżonek widzi to tak ......nie palimy mostów za sobą, domu w żadnym razie nie sprzedamy, gdyż nie po to dwadzieścia lat go własnymi rękami, remontował i póki co dalej remontuje, po drugie  dzieci... za chwilę  córa będzie pełnoletnia tu ma swoje plany, to tutaj mamy pracę, nasze źródło dochodu, wreszcie babcia, choć akurat, chętnie też by w górach posiedziała, tak stwierdziła.

Różne domysły pewnie  Wam chodziły po głowie,  być może co niektórzy z Was podejrzewali, z tym haczkiem, było  zaczarowanie ślubnego,  a tu potrzebny był CZAS , na zasadzie kropla drąży skałę, jak i to że ja przestałam być w tej kwestii natrętna, jak ....mucha.

Oczywiste jest to że jeszcze nic nie mamy na oku konkretnego,  do wzięcia pod uwagę, jasne jak słońce też jest to że , będzie nam  o wiele trudniej coś kupić, gdyż zostawiając ten dom, a myśląc  o innym domu będziemy musieli dostać kredyt , aby mieć za co go kupić.

Zdajemy sobie sprawę że przez może kilka lat będziemy  w rozkroku, między jednym domem a drugim, dopóki jakieś dziecko się nie usamodzielni ,  na tyle aby było komu zostawić nasz dotychczasowy dom, myślę że odległość od Pienin do nas czyli ponad 250 kilometrów nie jest aż taka kosmiczna, nieraz pokonanie tego dystansu zajęło nam z dwie i pół godziny, oczywiście jadąc wcześnie rano.

Pod koniec lutego lub pierwsze dni marca jedziemy w Hankowe strony szukać miejsca dla nas, przeglądając w internecie różne oferty większość jest z pośrednikami a to dodatkowe koszty, liczę że dobre wiatry i siły będą nas prowadzić do właściwego celu, a jak poczytaliście  tą część, wpisów, do zobaczycie że to nie jest, taka  decyzja na hop siup, dajemy sobie szansę, chcemy spróbować, jak nam się uda, będzie wspaniale, jeśli nie ....trudno, ale będziemy wiedzieć że przynajmniej spróbowaliśmy.

Jak ktoś w komentarzu stwierdził że tylko krowa, nie zmienia poglądów, więc  jak  kto ciekaw, być może jutro  poczytacie o tym, co my też myślimy robić w tych górach, przy okazji dowiecie się co z pracownią, a  dla Hany będzie ptaszek ....nie dzika kura :) 





czwartek, 30 stycznia 2014

PRZYNĘTA

Stąpając po właściwej ścieżce, muszę  jeszcze poszukać, wśród  kilku polnych drużek, różnych niezałatwionych spraw, wyjaśnić, pochylić się nad tym o czym zapomniałam, lub po drodze zgubiłam, bo przecież myśląc o nowym, pewne sprawy muszę dokończyć tu na miejscu.

Jako  że  wiele osób  czytało wcześniejsze moje wpisy, pytało w komentarzach o to i owo, to zrozumiałe, wiec to jest dobre miejsce aby  rozwiać  pewne wątpliwości, lub nakreślić  pewne zarysy, naszych planów.

Jednak  powaga tych decyzji, sprawia że nie mam zamiaru działać pochopnie, choć wielu z Was wie że cierpliwość nie jest moją mocną stroną, ale w tej sprawie wyjątek był zawsze .....nie wiedzieć czemu ?

Abyście mogli zrozumieć , zabiorę Was w przeszłość, nie specjalnie odległą, lecz dekada z haczkiem czyli 14 lat temu .....pojechaliśmy na  poważne pierwsze nasze wakacje, z  czteroletnią wówczas córką, z jednej strony  była to dla mnie niesamowita potrzeba wyjazdu, oderwania się choć na ten tydzień od spraw, które  spędzały mi  sen z powiek rzez ostatni rok.

Bez wdawania się w zawiłe szczegóły,  oczekując rok wcześniej narodzin syna, nie wiedziałam że  od pierwszych naszych wspólnych chwil, będę  musiała się przygotować na to że jak najszybciej musi mieć operowane serduszko, i tak nas czekał cały rok, kursowania między domem a szpitalem, i  wyznaczaniem przeróżnych dat, aby w końcu  mógł przejść tą niezbędną operację, na szczęście wszystko dobrze się skończyło, dziś  dla mnie to wspomnienie a moje dziecko o tym nawet nie pamięta.
Więc  po wszystkim,  oczywiście  po jakimś czasie, koniecznie musiałam gdzieś wyjechać, i tak znajomy znajomego, starszy pan .... polecił nam, nawet nie Pieniny lecz miejscowość (nie śmiać się ) sromówka przy wodospadzie ....oczywiście małżonek z takim zapytaniem , zaczepiał ludzi  gdzieś po drodze,  wzbudzając wśród  nieznajomych uśmiech na twarzy że co Sromówka ? co to za miejscowość ...ha ha , potem po czasie okazało się że to chodzi o Sromowce są wyżne i niżne, i nie wodospad lecz zapora, jak widać dla polecającego, różnica w nazewnictwie żadna, ale po czasie sami zaśmiewaliśmy się z tej sytuacji....

No i tak trafiliśmy do naszej Hanki, i jesteśmy wierni,   temu miejscu do dziś, chyba tam po raz pierwszy zobaczyłam że w nocy może być kompletnie ciemno, jak okiem sięgnąć, wtedy jeszcze nie było wyciągu narciarskiego, Polany Sosny na przeciw, tylko Dunajec zwłaszcza nocą  dało się słyszeć.
Lata temu, o bladym świtem, wyganiałam męża z łóżka, aby zrobił coś z piejącym kogutem, sama mając teraz takich kilka, wtedy biedny Hankowy  kogut mi przeszkadzał wytrącając mnie ze snu , za to będąc u siebie w domu, odgłosy jadących aut, pociągów które  sprawiają że różne wrażliwsze przedmioty są wprowadzone w wesołe drgania, i samoloty które akurat muszą latać nad moją chałupą, jakoś mnie ze snu nie zrywają.

Tamtego pamiętnego lata, wręcz obsesyjnie zakochałam się w górach, zwłaszcza w Pieninach, nie są tak oblężone przez turystów jak Zakopane, jadąc tam jadę do siebie,  co tu dużo filozofować, ludzie  których tam miałam okazję poznać, zawsze przywoływali, w mym sercu, wspomnienia  z moich letnich wakacji spędzonych u mojej wspaniałej cioci i wujka, choćby taki czas żniw, gdzie sąsiad sąsiadowi pomagał, jakaś taka inna serdeczność, to samo mogłam przez lata obserwować u Hanki, w moich stronach jakoś to zanikło, a już absolutnie nie ma takiego zwyczaju, aby poszło się do sąsiada, wieczorową porą, ot tak pogadać, choćby o tym jak minął dzionek.

Już  podczas tego pierwszego, naszego pobytu, a było ich  bardzo wiele, bywały lata że i cztery czy pięć rocznie  w tym jedna Wielkanoc ( najpamiętniejsza kiedyś o tym skrobnę co nie co ),  zaczęło się  aby nie wyjść na zołzę, delikatne, urabianie mojej drugiej połowy, czyli małżonka , myślę że kobiety wiedzą , już mamy to z przydziału jak to się robi, więc i ja roztaczałam przed mym ślubnym, wizje życia w górach, o tak widoki też go zachwyciły, widmo bliżej nieokreślonego drewnianego domku, wtedy i drewutnią byłam zachwycona  i mogłabym tam zamieszkać byle by w górach, ale małżonek jako ten bardziej stąpający ode mnie po ziemi, po tych moich ochach i achach pytał ...A Z CZEGO BĘDZIEMY ŻYĆ ?  zonk ....chwilowy, ma się rozumieć ...

No tak flisakiem nie będzie,  to oczywiste ....i tak następne lata, w tych wyjazdach były bardzo podobne, chyba  nie wiele było tam naszych pobytów, aby ta chęć  zamieszkania tam przynajmniej moja , się nie pojawiła , lecz znając ten mężowski hak na moje wywody, jakbym nie wiedziała że trawy, do garnka nie wsadzę, w namiocie mieszkać nie będziemy, ani  w hawajskich przepaskach  paradować po ulicy też się nie da, więc tak, jednego roku, z trzy lata temu, miałam  mocny argument w  tym naszym przeciąganiu liny, ZAJAZD ....SIĘ TRAFIŁ ....

Oczywiście na sprzedaż był, za plecami ślubnego, musiałam zadzwonić, choćby po to aby poznać cenę , owego przybytku, lokalizacja z punktu biznesowego niezła , bo przy drodze, ale ja nie po to chcę w góry aby zamienić drogę z samochodami , na to samo tyle że w innym miejscu co to to nie , jeszcze potem  oferty  bardzo podobne, nam same pod nos się podtykały, był jeszcze  następny zajazd, tam już nie dzwoniłam bo po wyglądzie, stwierdziłam że musiałabym, w lotto trafić coś aby wystukać ten numer, choćby z ciekawości,  jeszcze w pewną niedzielę, zabrałam ślubnego na wycieczkę, do sąsiedniej miejscowości, aby zrobić obdukcję wizualną góralskiej chałupy, która na miejscu okazała się domem weselnym....na sprzedaż...aż takiej  wyobraźni nie mam aby weseliska urządzać, mam na nie alergię( post teściową nie będę ), po tym wypadzie trochę spokorniałam, choć  i rozważałam w myślach nawet w bacówce zamieszkać, czy na zamku w Nidzicy, ponoć tam moja imienniczka swego czasu mieszkała, ale tam ponoć straszy a ja strachliwa, więc zaszyłam się w kącik i tam  plotłam swoje sieci, z  taką myślą że pewnego dnia, moja przynęta będzie dostatecznie  dobrym kąskiem aby rybka (małżonek ) haczyk już pokryty kurzem czasu, w końcu połknęła, i to WRESZCIE SIĘ STAŁO.


środa, 29 stycznia 2014

ZA WZKAZÓWKAMI

Nawet w domu  poprzestawianie mebli, małych detali daje mi niewielkie poczucie jakiejkolwiek zmiany, choćby wizualnej, ale były też i takie gdzie po przestawieniu ścian dały początek porządnym rewolucją, a nawet przewrotom niekoniecznie majowym, więc i zmiana szaty bloga ze skomplikowanej na  zwyczajną  była mi potrzebna.

Dojrzałam do tego  aby zacząć  podążać spokojniej  przez życie , bez zbędnego szarpania się i mocowania z nim, gdzie bicie piany wnosiło tylko więcej zamętu i chaosu, to nie jest proces dzisiejszego dnia, kilka tygodni  pomału  przyswajam, wdrażam w moje życie to co daje mi spokój i ukojenie,jednocześnie pozbywając się z mojego życia  wiele elementów, które zaprzątały a  nawet zaśmiecały  mi głowę, zbytecznymi sprawami, każdy ma własne filozofie i przemyślenia,  ja smakuję życie, jakie to proste a zarazem skomplikowane.

Jak pamiętam  zawsze niepotrzebnie komplikowałam proste sprawy, choćby tym doszukując się niczym detektyw drugiego dna, choć nie bez znaczenia miało na to z pewnością wiele czynników na które natykałam się w swoim życiu, już nie owijając w bawełnę, na blogu  będzie panować dobra i co najważniejsze pozytywna atmosfera, takie mam założenie, wokół nas i tak wiele bywa negatywnych rzeczy, że  na moim blogu nie chcę robić dla nich miejsca i  jeszcze  częstować nimi duszyczki które do mnie zaglądają.

Wracając jeszcze do komplikacji  zanim dziś napisałam posta, rozważałam  przez chwilę, zrobić zamkniętego bloga, ale jak widać były to tylko rozważania, a  po prawdzie  myślę, że byłoby to nie w porządku, zwłaszcza dla  cichych podczytywaczy, lecz była ta myśl podyktowana tym, aby ba blogu była bardziej kameralna atmosfera, jednak czuję gdzieś w sercu, że  będzie  teraz  naprawdę ciepłe miejsce, do którego chce się zaglądać.

Dziwne dosięga mnie uczucie, jakbym dopiero co zaczęła pisać pierwszego posta, zwłaszcza jak archiwum jest  w miarę bogate od przeróżnych postów niekoniecznie fajnych , ale  wiele razy oddzielałam  różne etapy życia grubą kreską, aby pisać następny rozdział życia od nowa, czy chociaż z innej perspektywy, zresztą  z każdym następnym minionym rokiem, perspektywa się zmienia  i dostrzega się to czego ileś miesięcy temu było dla nas niewidoczne, taki widać urok życia.

Pamiętam jak w dzieciństwie bawiłam się w podchody, gdzie to strzałki ułożone z patyków miały zaprowadzić nas do celu, nieraz były lepiej widoczne, czasami ukryte tak, że ich się nie dostrzegło i człowiek pobłądził, czyż nie tak nieraz w życiu bywa? można powiedzieć od dziecka jesteśmy ukierunkowani na dostrzeganie bodźców które dostarcza nam życie, może to być muzyka która sprawi że zwiążemy z nią swoje życie, zapachy z  kuchni naszego dzieciństwa które  będziemy poszukiwać przez całe życie, a i tak nie będzie dane nam ich poczuć....

I ja cały czas poszukuję, lecz dopiero nie tak dawno temu, uświadomiłam sobie, że  choć nie zawsze szłam po właściwych śladach, nie raz pobłądziłam, to parę tych strzałek dostrzegłam w porę, zwłaszcza  przez ostatnie lata, i to one  zaprowadziły mnie  do tego miejsca, skąd   zaczynam  wodować swoją łódź, aby  pomogła  mi dopłynąć, do celu  który  od bardzo dawna sobie wymarzyłam, a musiałam czekać  prawie czternaście lat, aby zacząć głośno o nim mówić.

Na to gdzie się rodzimy wpływu nie mamy, na wiele rzeczy  również  nie mamy długo długo  wpływu, choćby dzieciństwo, inni decydują za nas jaka szkoła, gdzie mieszkamy, bywa jak w moim przypadku, gdzie marzenia o zawodzie też nie idą w parze, z tym co dorośli  chcą, choćby małżeństwo nie raz nie jest naszym nieraz wyborem, lecz koniecznością z różnych powodów....

Ale  w moim przypadku, choć na wiele spraw nie dane było mi mieć wpływ, to małżeństwo  było jak najbardziej moim wyborem, i  dobrym bo 22 lata to już coś, jednak  co  najbardziej  chcę, aby było w najbliższym czasie, moim  świadomym wyborem to  jest  miejsce w którym, chcę  mieszkać, żyć, tworzyć, nie z przydziału losowego, lecz  z MOJEGO WYBORU , dojrzałego , świadomego , nie wiem jeszcze czy to będą Pieniny , może Beskidy , ale koniecznie będą to góry, tak sobie to wymarzyłam.

Każde marzenie aby się ziściło, potrzebuje, pierwiastka szczęścia, szczyptę dobrej energii, i jeszcze opieki dobrych duszków , aby  nawet niewidoczne lecz  w pozytywnych myślach je wspierały, i mam nadzieję że tymi dobrymi duszkami zostaniecie Wy moi drodzy.







ZAMYKAJĄC .....PEWIEN ETAP ....

Korzystając  z rzadkich chwil wolnego czasu, tudzież zwanego świętym spokojem, który zapewniło mi przeziębienie, jak i resztki rwy kulszowej ciągnącej się za mną od ubiegłych świąt, mam sposobność pobyć sam na sam ze swoimi myślami, a co niektóre utrwalić na blogu,zwłaszcza te pozytywne, aby jeszcze bardziej się utrwaliły a nie rozmyły się gdzieś po drodze w kałuży codziennych spraw.

Na dzień dzisiejszy wiem  mniej więcej w jakiem kierunku pójdzie mój blog, z pewnością nie będę szła w kierunku wywoływania dyskusji na  różne tematy, już mi się to odbiło czkawką, nie muszę się mądrzyć na każdy temat, ani robić za znawcę w każdej dziedzinie życia, dodatkowo poświęcając czas na  podtrzymywanie  swojego  zdania.....

Skłaniam się w kierunku, dziennika takich swoich  zapisków, co zrobiłam , zrobię na ten czas, bądź ciut dalszy, przemyśleń, tak naprawdę to ta absencja blogowa, była mi potrzebna, by i na bloga spojrzeć inaczej, z innej perspektywy nie jak jakiegoś  tworu, gdzie w oszalałym tempie, muszę tworzyć wpisy, najlepiej kontrowersyjne i czekać aż publika wyrazi swoje zdanie, chroniąc jednocześnie swój kark, aby nie rzuciła mi się do gardła, a jeśli już dorwie mi się do karku, to  pójść do lasu lizać swoje rany.....już to przerobiłam i wiem że najlepszą naukę wynosi się na swoich błędach, więc tego błędu będę się wystrzegała.

Takie  czasy, że najlepiej mieć twardą skórę, jeszcze twardszy tyłek, aby jak nam życie dowali mniej bolało, i ja też od tego wolna nie byłam, wyhodowałam sobie twardą skorupę, nawet samej przed sobą trudno było mi się przyznać do słabości, jakiejkolwiek, lecz ostatnimi czasy nie wiem czy to sprawa hormonów, lat, dojrzałości, pozwalam sobie  na babskie  łzy z bezsilności, na uwolnienie emocji, które niczym gula w gardle stoją, słabość to nie grzech .....lecz znak że jesteśmy tylko ludźmi , nie robotami.

Chciałam tym postem  zamknąć pewien etap ....bloga, mam nadzieję, że moi dotychczasowi towarzysze blogowi, być może z różnych stron świata,będą ze mną nadal, tutaj  i mnie nie opuszczą ,  więc zapraszam wszystkich znajomych jak i nieznajomych, a zwłaszcza tych co wierzą w potęgę marzeń, miłości, tego że jeśli naprawdę czegoś pragniemy, możemy to osiągnąć, aby stawili się tu dziś wieczorem  i wyruszyli wraz ze mną , w nową podróż , być może przygodę  która może i do waszego życia coś nowego wniesie, choćby inspirację, bo jeśli nie teraz to kiedy ?

niedziela, 26 stycznia 2014

CO PRZYNIÓSŁ WIATR ?




 Paluchy odwykły od klawiatury komputera, myśli jak kłębek nici kotłują się w głowie, i trudno mi złapać tą właściwą aby pociągnąć właściwy wątek, muszę wrócić tam gdzie skończyłam ...czyli gdzieś grudzień ....ja w rozsypce  z powodów różnych, tak zwanych ...życiowych.

Styczeń ...magiczny początek roku, choć powitał mnie, nieciekawie, to jednak ma coś takiego w sobie, że chcąc nie chcąc, trzeba pozbierać się do kupy, poszukać punktu zaczepienia, w miarę stabilnego, aby znów mi się chciało ....żyć, niby takie oczywiste, a jednak, ile mnie to kosztowało, choćby zdrowia, ja tylko wiem, długotrwały stres, dał mi się we znaki, zaganiając usilnie do łóżka.

Ale  klecąc dziś tego posta, oczywiste jest to że, dostałam pozytywnych jakże długo oczekiwanych wiatrów, mając jednocześnie nadzieję, że mnie nie opuszczą.

Nie chcę wyjść na taką  wielce tajemniczą nagle osobę, aby zostawiać różne domysły, na temat tego co było przyczyną tego kryzysu, kilka moich blogowych koleżanek wie, służyły mi radami, które miały duży wpływ na to, że poradziłam sobie z tym, DZIEWCZYNY DZIĘKI ZA WSZYSTKO :), a pozostałym, napiszę tylko, że sprawa dotyczyła tego ....jak trudno nieraz być mamą, człowiek myśli że wszystko wie, w tym temacie, a okazuje się że guzik wie, i wtedy trzeba liczyć na doświadczenie życiowe, innych  mam.

Dzień dzisiejszy..... jakiś czas temu wróciłam z moich ukochanych gór, jak zwykle poczuciem żalu, że muszę wracać, ale i z nadzieją w sercu, że  być może już niedługo nadejdzie dzień, gdzie będę mogła  napisać , znalazłam w Pieninach dom ......to nie żart, po trzynastu latach, moje marzenie może się spełnić, ale wpierw, marzenia trzeba przerobić na rzeczywistość, a to nie takie proste.

Już nie raz pisałam że od lat, jeździmy w góry do Hanki, z okien widzimy Dunajec, ba słyszymy bo płynie wprost do tamy na Nidzicy w odległości ok.100 metrów, tam  mogę zawsze poczuć ciszę, bez jazgotów samochodów, czy pociągów co mam na co dzień, Hanusi dom graniczy, z chałupą w góralskim stylu, jednak niezamieszkaną od wielu lat.
Właśnie  gospodyni owej chałupy, zdecydowała się ją sprzedać , niby już od wielu lat  już ją sprzedaje, ale  jakoś bez skutku, ponoć, nie do końca jest zdecydowana  i jak znajdzie się kupiec to ostatecznie, znajdzie powód, aby dom nadal był jej, rozumiem ją bo też bym nie potrafiła sprzedać chyba mojego leciwego domu.

Ale tym razem, co dziwne małżonek i dzieci są zachwycone tym, aby  osiąść docelowo w górach, nawet jak nie ten dom koło Hanki miał być nasz, to  możliwe że będziemy szukać innego, jednocześnie zakładając to że będziemy żyć przez pewien czas między dwoma domami.

Ale zanim zaczniemy cokolwiek dogłębnie planować, trzeba zrobić rozeznanie, choćby w banku, bo niestety jakoś w totka nie wygrałam :)

I tak na marginesie jakby co gdzie szukać domów ...najlepiej bez pośredników ....ktoś wie ?

A tak poza tym co u mnie się dzieje .....w marcu powiększy się nam rodzina ......ha ha ....spokojnie, nie będzie to dziecko, a kto , zobaczycie :)

Poniższe zdjęcia to okolica, gdzie chciałabym  kiedyś, aby  mieć możliwość takich widoków codziennie , a czy los się uśmiechnie i nam pomoże to spełnić ? muszę go zapytać i poczekać co mi odpowie, a jeśli  się zgodzi, będziecie mi towarzyszyć wirtualnie w tym przedsięwzięciu, ja dam radę, nie wiem jak Wy :)

Biłam się z myślami czy pisać o tych planach, ale stwierdziłam że jak odważę się napisać, to nie będą już takie nierealne marzenia, a zaczną się być może urzeczywistniać, choćby tym że zaczynamy o tych planach rozmawiać czy pisać, nawet jak by nic nie wyszło, to spróbujemy, aby kiedyś nie żałować, że zabrakło nam odwagi ...a co :)







































piątek, 3 stycznia 2014

UKŁADANKA .....

Kochani :)
Bardzo chciałabym, aby móc bywać na swoim blogu, na Waszych blogach, jest mi wstyd że jednak tak nie jest, chciałabym najserdeczniej podziękować za Świąteczne życzenia, za dowody pamięci o mnie, za wspaniałe prezenty które otrzymałam, ma to wszystko dla mnie ogromną wartość, że jednak w wirtualnym blogowym  świecie, mogłam zaznać tej jakże realnej życzliwości, będącej balsamem zwłaszcza w tym czasie na moje serce.

Tak to jest, teraz u mnie że nie potrafię odskoczyć od moich problemów osobistych i prowadzić bloga , gdyż jednak zawsze, było to tak, że co w głowie mi siedziało było i na blogu, w realu bym powiedziała co w głowie to na języku, czyli pisałam bez kolorowań, niekoniecznie to co popularne i na tyle bezpieczne na blogu aby nikomu nie podpaść.

Nie chciałabym wyjść na hipokrytkę,ale  jednak  muszę  skupić się na swoich problemach w domowym zaciszu, choć to trudne, zwłaszcza chyba to, że nawet nie wiem jak to zrobić, w głowie nieraz kołacze mi chyba wstyd za to co nieraz pisałam, chciałam dawać rady jak żyć, co robić aby nie zatracić siebie, a dziś sama siedzę w klockach swojego życia i nie wiem, gdzie szukać tego właściwego, aby dopasował się w to co przez całe życie chciałam  mieć, rodzinę , dom tak aby wszystko mi się nie  zburzyło do końca.

Mam nadzieję , że następnym razem spotkamy się na blogu w lepszych okolicznościach, tego sobie i Wam życzę.

Ilona....pomimo wszystko, nadal optymistka.