sferze niezrealizowanej , mam świadomość tego, że wiele osób nie takie przewroty swojego życia już dawno zrobiło i ma to za sobą, co niektórzy również to spisali na blogu, jak już im się ten wyczyn się udał z tą różnicą, że jeszcze nie trafiłam na takiego bloga, aby ktoś na bieżąco opisywał ten jakby nie było przewrót, dotychczasowego swojego życia.
Być może wielu pomyśli że porywam się z motyką na księżyc, oczywiście każdy ma prawo tak pomyśleć, gdyż to co dla mnie jest konsekwencją świadomego wyboru na dalszą część życia, inni potraktują to jako przejaw głupoty czy niepotrzebnego komplikowania sobie życia, ale w końcu do odważnych świat należy, czyż nie ?
Nie przeraża mnie wizja porzucenia, życia w mieście, z pewnością z wielu względów wygodniejszego, na rzecz wsi, nigdy nie aspirowałam do robienia za miastową babę, nie dla mnie te wszystkie dobra koncernów kosmetycznych, nakładania codziennej papki tudzież zwanej make -upem, tyle lat się bez tego obywam, że z pewnością w tej materii pogląd mi się nie zmieni, nie mam potrzeby śledzenia nowinek tekstylnych , latania po galeriach w celu zakupu nowej szmatki, być może będę tęsknić za księgarniami, tam uwielbiam buszować, książek nigdy nie będę mieć dość, taki nałóg.
Od lat, a może od zawsze jestem gotowa, na życie wiejskie, jakże cudowne w swej prostocie, coraz mniej doceniane przez ludzi żyjących w wiecznym pędzie za karierą, za dobrami tego świata, kto by pomyślał że moje dziecięce wakacje, na które jeździłam na wieś tak duży miały wpływ, na moje życie, olbrzymie gospodarstwo cioci Julki, z krowami dającymi codziennie świeże mleko, które wtedy nie doceniałam i cioteczka biedna musiała mi kupować w sklepie ku zdziwieniu sprzedawczyni ( kto kupuje mleko mając krowy) w szklanej butelce, bo pijałam wtedy tylko ze sklepu nie od krowy, takie fanaberie były wtedy mieszczuchowego dziecka......zgroza.
Kilka tuzinów królików, kur, kaczek, konie, owce, ule, do tego ogromny sad, ze swoim bogactwem które kiedyś się przerabiało i zamykało się ten smak w słoikach, do dziś jestem pod ogromnym wrażeniem pracy, a przede wszystkim serca które moja jakże kochana ciocia w to wsadzała jednocześnie zaszczepiając we mnie fascynację takim życiem , ku niezadowoleniu mojej babuni, zwłaszcza jak z wakacji u cioci zameldowałam się w domu z młodą ślepą kurą, która w swoim stadzie nie była akceptowana, a pod moją młodocianną opieką dożyła ponad dwóch lat.
Często nie zdajemy sobie sprawy jak nasze dzieciństwo może mieć niesamowity wpływ na nasze życie, późniejsze wybory ścieżek którymi chcemy podążać, w dorosłym życiu, skądś to się wzięło powiedzenie że dziecko chłonie wszystko jak gąbka, ten czas kiedy kształtuje się nasza osobowość, jest niezmiernie ważny, często poszukuję smaków z dzieciństwa, których do dziś nie potrafię znaleźć, szczególnie intensywnie skłaniam się ku lodom, śmietankowym najlepsze jadłam w Srebrnej Górze i czekoladowym z Świnoujścia, być może jeszcze kiedyś na takie trafię, a jeśli nie to wiele bólów gardła i angin jeszcze mnie czeka, tak już mam.
Wracając do gwoździa dzisiejszego wpisu, który ma przybliżyć czym miałabym się zajmować w tych górach , jak już uda nam się tam osiedlić.....nie będę aż tak oryginalna jak napiszę że przede wszystkim chcę postawić na agroturystykę, jednak nie ograniczając się tylko do noclegów i posiłków, ponieważ nieodłączną częścią naszych planów jest również niewielkie gospodarstwo ekologiczne , z kurami, kozami, ulami, gdzie będzie możliwość uczestniczenia w procesie przygotowania serów, miodu tu przyda się mój mąż, który ma niezbędne doświadczenie idące w lata....
Zaś ja bardzo chętnie podzielę się swoim doświadczeniami kulinarnymi , zwłaszcza jeśli chodzi o kuchnię śląską, mając w rękawie odpowiednie tricki aby kluski zawsze się udały, niekoniecznie używając jajka które je robi twardymi....nieraz ubolewam nad tym, że zanika sztuka gotowania , wszyscy chcą szybko, łatwo i na już, lub próbujemy naśladować smaki kuchni światowych, często nawet nie znając własnych.
Wychowując się w domu wielopokoleniowym, mogłam patrzeć jak gotuje moja prababcia, babcia, z biegiem lat kolekcjonując w starych notesach, dawne przepisy, które aż ujmują tą prostotą w składnikach, które powodują że mniej znaczy lepiej.
Idąc tym tropem, coraz to bardziej, przykładam wagę do tego co jemy, zwłaszcza jak mamy swoje jajka, ze sklepowych jajecznicy sobie nie wyobrażam, w małej szklarni zawsze mam zioła, swoje pomidory może nie tak dorodne, jak sklepowe ale własne, wiec jeśli zmienimy miasto na wieś, nie może zabraknąć chleba na zakwasie, wypiekanego we własnym piecu chlebowym, mam wspaniałe przepisy mojego dziadka, który wyrabiał swojskie wędliny, pamiętam te pachnące wędzonką, kiełbasy, ala frankfuterki, szynki, nie takie wściekle różowe bo saletra daje taki kolor, lecz mniej ciekawe z wyglądu za to bez konserwantów, no i od czasu do czasu wędzarniak gościł ryby.
Teraz nasz wędzarniak dalej nam służy, lecz od wielkiego świątecznego dzwonu.
Nie, sięgam po nowe cudaczne potrawy, które są ponoć trendy lecz jak dla mnie bez smaku, zwłaszcza takie z różnych stron świata, gdzie tam być może smakują rewelacyjnie, jeśli są robione z tamtych produktów, a u nas jednak ten sam choćby owoc nigdy nie będzie smakować tak samo, bo nie ten klimat.
A poza tym, będę prowadziła zajęcia z dekupażu i uwaga z witrażu.....tak wiem ....ale bardzo chciałam się tego nauczyć, rozważałam witraż lub ceramikę, lecz ceramika wymaga pieca ...to koszty, koło garncarskie też koszty i dużo miejsca ....a witraż tego nie potrzebuje, zwłaszcza do niewielkich prac.
Tak więc czeka mnie jeszcze trochę nauki, a poza tym, jak widać na wiele rzeczy nigdy nie jest za późno, wystarczy chcieć.
Podsumowując dla naszych sąsiadów od czasu pojawienia się ptactwa, już prowadzimy wiejskie życie, dowód, co jakiś czas z reguły dalsi sąsiedzi, ba nawet tacy których nie znamy, dostarczają nam wiaderka, lub woreczki , czy mega wór jak wczoraj zawitał dostarczony przez leciwego jegomościa, jakby nie było znajomego mojego dziadka, w celu napełnienia go ptasimi odchodami ....ponoć to pożądany nawóz , jako że nie jest pora sucha lecz każdy widzi jaka, ptaszyska wolą wystawiać kuperki w domkach , niźli w śniegu, i jakoś nie mam ochoty zbierać pojedynczych produktów ich przemiany materii, a poza tym popyt większy niż podaż ....nic będę musiała wprowadzić listę w celu zrobienia zapisów na .....kurze ...
Krakowa dziś nie zaliczyłam ....szkoda , jeszcze bym smoka zaraziła a tego bym nie chciała , dzięki za Waszą dobrą energię, poniżej moja pracownia za szybą ...czyli wabik ...
Jak widać reklama czysto amatorska ...