Stąpając po właściwej ścieżce, muszę jeszcze poszukać, wśród kilku polnych drużek, różnych niezałatwionych spraw, wyjaśnić, pochylić się nad tym o czym zapomniałam, lub po drodze zgubiłam, bo przecież myśląc o nowym, pewne sprawy muszę dokończyć tu na miejscu.
Jako że wiele osób czytało wcześniejsze moje wpisy, pytało w komentarzach o to i owo, to zrozumiałe, wiec to jest dobre miejsce aby rozwiać pewne wątpliwości, lub nakreślić pewne zarysy, naszych planów.
Jednak powaga tych decyzji, sprawia że nie mam zamiaru działać pochopnie, choć wielu z Was wie że cierpliwość nie jest moją mocną stroną, ale w tej sprawie wyjątek był zawsze .....nie wiedzieć czemu ?
Abyście mogli zrozumieć , zabiorę Was w przeszłość, nie specjalnie odległą, lecz dekada z haczkiem czyli 14 lat temu .....pojechaliśmy na poważne pierwsze nasze wakacje, z czteroletnią wówczas córką, z jednej strony była to dla mnie niesamowita potrzeba wyjazdu, oderwania się choć na ten tydzień od spraw, które spędzały mi sen z powiek rzez ostatni rok.
Bez wdawania się w zawiłe szczegóły, oczekując rok wcześniej narodzin syna, nie wiedziałam że od pierwszych naszych wspólnych chwil, będę musiała się przygotować na to że jak najszybciej musi mieć operowane serduszko, i tak nas czekał cały rok, kursowania między domem a szpitalem, i wyznaczaniem przeróżnych dat, aby w końcu mógł przejść tą niezbędną operację, na szczęście wszystko dobrze się skończyło, dziś dla mnie to wspomnienie a moje dziecko o tym nawet nie pamięta.
Więc po wszystkim, oczywiście po jakimś czasie, koniecznie musiałam gdzieś wyjechać, i tak znajomy znajomego, starszy pan .... polecił nam, nawet nie Pieniny lecz miejscowość (nie śmiać się ) sromówka przy wodospadzie ....oczywiście małżonek z takim zapytaniem , zaczepiał ludzi gdzieś po drodze, wzbudzając wśród nieznajomych uśmiech na twarzy że co Sromówka ? co to za miejscowość ...ha ha , potem po czasie okazało się że to chodzi o Sromowce są wyżne i niżne, i nie wodospad lecz zapora, jak widać dla polecającego, różnica w nazewnictwie żadna, ale po czasie sami zaśmiewaliśmy się z tej sytuacji....
No i tak trafiliśmy do naszej Hanki, i jesteśmy wierni, temu miejscu do dziś, chyba tam po raz pierwszy zobaczyłam że w nocy może być kompletnie ciemno, jak okiem sięgnąć, wtedy jeszcze nie było wyciągu narciarskiego, Polany Sosny na przeciw, tylko Dunajec zwłaszcza nocą dało się słyszeć.
Lata temu, o bladym świtem, wyganiałam męża z łóżka, aby zrobił coś z piejącym kogutem, sama mając teraz takich kilka, wtedy biedny Hankowy kogut mi przeszkadzał wytrącając mnie ze snu , za to będąc u siebie w domu, odgłosy jadących aut, pociągów które sprawiają że różne wrażliwsze przedmioty są wprowadzone w wesołe drgania, i samoloty które akurat muszą latać nad moją chałupą, jakoś mnie ze snu nie zrywają.
Tamtego pamiętnego lata, wręcz obsesyjnie zakochałam się w górach, zwłaszcza w Pieninach, nie są tak oblężone przez turystów jak Zakopane, jadąc tam jadę do siebie, co tu dużo filozofować, ludzie których tam miałam okazję poznać, zawsze przywoływali, w mym sercu, wspomnienia z moich letnich wakacji spędzonych u mojej wspaniałej cioci i wujka, choćby taki czas żniw, gdzie sąsiad sąsiadowi pomagał, jakaś taka inna serdeczność, to samo mogłam przez lata obserwować u Hanki, w moich stronach jakoś to zanikło, a już absolutnie nie ma takiego zwyczaju, aby poszło się do sąsiada, wieczorową porą, ot tak pogadać, choćby o tym jak minął dzionek.
Już podczas tego pierwszego, naszego pobytu, a było ich bardzo wiele, bywały lata że i cztery czy pięć rocznie w tym jedna Wielkanoc ( najpamiętniejsza kiedyś o tym skrobnę co nie co ), zaczęło się aby nie wyjść na zołzę, delikatne, urabianie mojej drugiej połowy, czyli małżonka , myślę że kobiety wiedzą , już mamy to z przydziału jak to się robi, więc i ja roztaczałam przed mym ślubnym, wizje życia w górach, o tak widoki też go zachwyciły, widmo bliżej nieokreślonego drewnianego domku, wtedy i drewutnią byłam zachwycona i mogłabym tam zamieszkać byle by w górach, ale małżonek jako ten bardziej stąpający ode mnie po ziemi, po tych moich ochach i achach pytał ...A Z CZEGO BĘDZIEMY ŻYĆ ? zonk ....chwilowy, ma się rozumieć ...
No tak flisakiem nie będzie, to oczywiste ....i tak następne lata, w tych wyjazdach były bardzo podobne, chyba nie wiele było tam naszych pobytów, aby ta chęć zamieszkania tam przynajmniej moja , się nie pojawiła , lecz znając ten mężowski hak na moje wywody, jakbym nie wiedziała że trawy, do garnka nie wsadzę, w namiocie mieszkać nie będziemy, ani w hawajskich przepaskach paradować po ulicy też się nie da, więc tak, jednego roku, z trzy lata temu, miałam mocny argument w tym naszym przeciąganiu liny, ZAJAZD ....SIĘ TRAFIŁ ....
Oczywiście na sprzedaż był, za plecami ślubnego, musiałam zadzwonić, choćby po to aby poznać cenę , owego przybytku, lokalizacja z punktu biznesowego niezła , bo przy drodze, ale ja nie po to chcę w góry aby zamienić drogę z samochodami , na to samo tyle że w innym miejscu co to to nie , jeszcze potem oferty bardzo podobne, nam same pod nos się podtykały, był jeszcze następny zajazd, tam już nie dzwoniłam bo po wyglądzie, stwierdziłam że musiałabym, w lotto trafić coś aby wystukać ten numer, choćby z ciekawości, jeszcze w pewną niedzielę, zabrałam ślubnego na wycieczkę, do sąsiedniej miejscowości, aby zrobić obdukcję wizualną góralskiej chałupy, która na miejscu okazała się domem weselnym....na sprzedaż...aż takiej wyobraźni nie mam aby weseliska urządzać, mam na nie alergię( post teściową nie będę ), po tym wypadzie trochę spokorniałam, choć i rozważałam w myślach nawet w bacówce zamieszkać, czy na zamku w Nidzicy, ponoć tam moja imienniczka swego czasu mieszkała, ale tam ponoć straszy a ja strachliwa, więc zaszyłam się w kącik i tam plotłam swoje sieci, z taką myślą że pewnego dnia, moja przynęta będzie dostatecznie dobrym kąskiem aby rybka (małżonek ) haczyk już pokryty kurzem czasu, w końcu połknęła, i to WRESZCIE SIĘ STAŁO.
Jako że wiele osób czytało wcześniejsze moje wpisy, pytało w komentarzach o to i owo, to zrozumiałe, wiec to jest dobre miejsce aby rozwiać pewne wątpliwości, lub nakreślić pewne zarysy, naszych planów.
Jednak powaga tych decyzji, sprawia że nie mam zamiaru działać pochopnie, choć wielu z Was wie że cierpliwość nie jest moją mocną stroną, ale w tej sprawie wyjątek był zawsze .....nie wiedzieć czemu ?
Abyście mogli zrozumieć , zabiorę Was w przeszłość, nie specjalnie odległą, lecz dekada z haczkiem czyli 14 lat temu .....pojechaliśmy na poważne pierwsze nasze wakacje, z czteroletnią wówczas córką, z jednej strony była to dla mnie niesamowita potrzeba wyjazdu, oderwania się choć na ten tydzień od spraw, które spędzały mi sen z powiek rzez ostatni rok.
Bez wdawania się w zawiłe szczegóły, oczekując rok wcześniej narodzin syna, nie wiedziałam że od pierwszych naszych wspólnych chwil, będę musiała się przygotować na to że jak najszybciej musi mieć operowane serduszko, i tak nas czekał cały rok, kursowania między domem a szpitalem, i wyznaczaniem przeróżnych dat, aby w końcu mógł przejść tą niezbędną operację, na szczęście wszystko dobrze się skończyło, dziś dla mnie to wspomnienie a moje dziecko o tym nawet nie pamięta.
Więc po wszystkim, oczywiście po jakimś czasie, koniecznie musiałam gdzieś wyjechać, i tak znajomy znajomego, starszy pan .... polecił nam, nawet nie Pieniny lecz miejscowość (nie śmiać się ) sromówka przy wodospadzie ....oczywiście małżonek z takim zapytaniem , zaczepiał ludzi gdzieś po drodze, wzbudzając wśród nieznajomych uśmiech na twarzy że co Sromówka ? co to za miejscowość ...ha ha , potem po czasie okazało się że to chodzi o Sromowce są wyżne i niżne, i nie wodospad lecz zapora, jak widać dla polecającego, różnica w nazewnictwie żadna, ale po czasie sami zaśmiewaliśmy się z tej sytuacji....
No i tak trafiliśmy do naszej Hanki, i jesteśmy wierni, temu miejscu do dziś, chyba tam po raz pierwszy zobaczyłam że w nocy może być kompletnie ciemno, jak okiem sięgnąć, wtedy jeszcze nie było wyciągu narciarskiego, Polany Sosny na przeciw, tylko Dunajec zwłaszcza nocą dało się słyszeć.
Lata temu, o bladym świtem, wyganiałam męża z łóżka, aby zrobił coś z piejącym kogutem, sama mając teraz takich kilka, wtedy biedny Hankowy kogut mi przeszkadzał wytrącając mnie ze snu , za to będąc u siebie w domu, odgłosy jadących aut, pociągów które sprawiają że różne wrażliwsze przedmioty są wprowadzone w wesołe drgania, i samoloty które akurat muszą latać nad moją chałupą, jakoś mnie ze snu nie zrywają.
Tamtego pamiętnego lata, wręcz obsesyjnie zakochałam się w górach, zwłaszcza w Pieninach, nie są tak oblężone przez turystów jak Zakopane, jadąc tam jadę do siebie, co tu dużo filozofować, ludzie których tam miałam okazję poznać, zawsze przywoływali, w mym sercu, wspomnienia z moich letnich wakacji spędzonych u mojej wspaniałej cioci i wujka, choćby taki czas żniw, gdzie sąsiad sąsiadowi pomagał, jakaś taka inna serdeczność, to samo mogłam przez lata obserwować u Hanki, w moich stronach jakoś to zanikło, a już absolutnie nie ma takiego zwyczaju, aby poszło się do sąsiada, wieczorową porą, ot tak pogadać, choćby o tym jak minął dzionek.
Już podczas tego pierwszego, naszego pobytu, a było ich bardzo wiele, bywały lata że i cztery czy pięć rocznie w tym jedna Wielkanoc ( najpamiętniejsza kiedyś o tym skrobnę co nie co ), zaczęło się aby nie wyjść na zołzę, delikatne, urabianie mojej drugiej połowy, czyli małżonka , myślę że kobiety wiedzą , już mamy to z przydziału jak to się robi, więc i ja roztaczałam przed mym ślubnym, wizje życia w górach, o tak widoki też go zachwyciły, widmo bliżej nieokreślonego drewnianego domku, wtedy i drewutnią byłam zachwycona i mogłabym tam zamieszkać byle by w górach, ale małżonek jako ten bardziej stąpający ode mnie po ziemi, po tych moich ochach i achach pytał ...A Z CZEGO BĘDZIEMY ŻYĆ ? zonk ....chwilowy, ma się rozumieć ...
No tak flisakiem nie będzie, to oczywiste ....i tak następne lata, w tych wyjazdach były bardzo podobne, chyba nie wiele było tam naszych pobytów, aby ta chęć zamieszkania tam przynajmniej moja , się nie pojawiła , lecz znając ten mężowski hak na moje wywody, jakbym nie wiedziała że trawy, do garnka nie wsadzę, w namiocie mieszkać nie będziemy, ani w hawajskich przepaskach paradować po ulicy też się nie da, więc tak, jednego roku, z trzy lata temu, miałam mocny argument w tym naszym przeciąganiu liny, ZAJAZD ....SIĘ TRAFIŁ ....
Oczywiście na sprzedaż był, za plecami ślubnego, musiałam zadzwonić, choćby po to aby poznać cenę , owego przybytku, lokalizacja z punktu biznesowego niezła , bo przy drodze, ale ja nie po to chcę w góry aby zamienić drogę z samochodami , na to samo tyle że w innym miejscu co to to nie , jeszcze potem oferty bardzo podobne, nam same pod nos się podtykały, był jeszcze następny zajazd, tam już nie dzwoniłam bo po wyglądzie, stwierdziłam że musiałabym, w lotto trafić coś aby wystukać ten numer, choćby z ciekawości, jeszcze w pewną niedzielę, zabrałam ślubnego na wycieczkę, do sąsiedniej miejscowości, aby zrobić obdukcję wizualną góralskiej chałupy, która na miejscu okazała się domem weselnym....na sprzedaż...aż takiej wyobraźni nie mam aby weseliska urządzać, mam na nie alergię( post teściową nie będę ), po tym wypadzie trochę spokorniałam, choć i rozważałam w myślach nawet w bacówce zamieszkać, czy na zamku w Nidzicy, ponoć tam moja imienniczka swego czasu mieszkała, ale tam ponoć straszy a ja strachliwa, więc zaszyłam się w kącik i tam plotłam swoje sieci, z taką myślą że pewnego dnia, moja przynęta będzie dostatecznie dobrym kąskiem aby rybka (małżonek ) haczyk już pokryty kurzem czasu, w końcu połknęła, i to WRESZCIE SIĘ STAŁO.
Stało się!!!?
OdpowiedzUsuńNIEEEEEEEEEEEEEEEEE
Usuń????????? No to mnie zaciekawiłaś.
OdpowiedzUsuńNie ma co, stopniujesz napięcie ;))
OdpowiedzUsuńLidko nie stopniuje złośliwie , po prostu wiele lat minęło aby zmieścić to jednym opisem, a w czasie pisania jedne wspomnienia uruchamiają następne i następne ...póki co mam czas do niedzieli potem .....sobie odpoczniecie
UsuńWiem :)) Nie da się tylu wydarzeń na raz opisać.
UsuńA zwłaszcza, że, jak piszesz, działo się to kilka lat temu.
Noszszsz wiesz co!
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co dalej? Czytam Ciebie z ochotą ale teraz to dopiero stałaś się tajemnicza !!
OdpowiedzUsuńIlonuś ciesze się, ze znalazłaś coś co Cie uszczęśliwia:)
Izko chyba zawsze muszę mieć konkretny cel przed sobą, aby być tak po prostu szczęśliwym człowiekiem, typ kanapowca jakoś mi nie leży.
UsuńOni juz dawno mieszkaja w tych Pieninach, a Ilonus nam oczy mydli, ze sie stalo. Nastepny post bedzie ze zdjeciami nowego domu :)))
OdpowiedzUsuńIlona, slyszysz Ty mnie? Pisz no szybciej, co tam dalej nawymyslalas.
Fakt równiutki tydzień temu zawiozłam tam swój zadek, to znaczy ślubny mi zawiózł, ale rozczaruję Cię z powrotem go przywiozłam, za to na małżonka ......no nie da się w komentarzu tego napisać, trza czekać dalej, jutro też będę w objęciach przeziębienia i wszystkich tych atrakcji, więc czas na dalszą część może się znajdzie, może wieczorem, jak porządzę z mojej tajnej kwatery.
UsuńMyślisz, Panterko, że to wszystko było ściemą? Jak tak sobie teraz myślę i odtwarzam, to całkiem możliwe. Ale jazda!
OdpowiedzUsuńWolnego dziewuszki, bo w takim tempie to mnie już za chwilę na Mont Evereście będziecie widzieć , wolnego...Hanno
UsuńNo co Ilonka tyś Ty już Pani w góralskiej chałupie cy nie????
OdpowiedzUsuńJak czytam komentarze to już mnie tam widzicie, ale patrzę za okno i niestety nie, sąsiad mi do sypialni luka,pociąg mi kołysze szkiełka na lampce nocnej .....nie to dalej stare miejsce ....
UsuńCiekawe co wreszcie się stało ? Myślę że chata w górach to tylko marzenie a stało się coś zupełnie innego , tylko co ???? Mam nadzieje że jutro Ilonko dowiemy się co było na tym haczyku. Buziaki ogromniaste.
OdpowiedzUsuńMarysiu racja chata to na razie marzenie .......poczytasz dalej...
UsuńMoże wreszcie się stanie!
OdpowiedzUsuńStało się i zgodził się Małżonek na" plan górski", czy stało się i kupiliście? No, kurczę blade, mówisz jak Wyrocznia delficka.
OdpowiedzUsuńi co dalej?
OdpowiedzUsuńje zou daar toch wonen wat een prachtig gebied ,al was het maar tijdens de vakantie.
OdpowiedzUsuńKupiłaś kawałek ziemi z piknym widokiem:)))
OdpowiedzUsuń