piątek, 21 lutego 2014

KTO ZGADNIE ?



 Od sześciu dni mamy nowego członka rodziny, a raczej członkinię bo to ona, wpadłam na chwilę aby ją przedstawić, jestem ciekawa kto z Was zgadnie jaka to rasa ? ponoć szczeniaczki wszystkie wyglądają podobnie .....
Jak znajdę chwilę napiszę co i jak, czyli skąd się wzięła , dlaczego, po co, itp....teraz z braku czasu nie mogę, wpasować się nijak w bloga, co ja piszę na nic nie mam czasu, wiadomo karnawał, do tego jeszcze szkolę się dalej w zakresie szeroko pojętego zdobnictwa, a to też czas pochłania, na początku lutego całe trzy dni, się działo też napiszę, a dziś znów wyjazd aby nowe lekcje pobrać.

Ale nie myślcie że narzekam, uwielbiam ten młyn, do tego jako że podróże kształcą, i zawsze można podpatrzeć co i  jak poza moim obszarem się dzieje, to podłapałam u mojej mentorki od zdobienia, sztukę robienia soków, a raczej miksowania i wyciskania niezbędnych witamin, i tak wszelakie buraki, jabłka najlepiej kwaśne, marchewki, selery naciowe, na stałe czekają na codzienną obróbkę, gapa ze mnie gdyż na początku nie zaopatrzyłam się w stosowne rękawice i moje ręce sugerowały że codziennie robię jatkę .....a nie obieram owoce ....
I tak  doba mi się skurczyła o pół godziny które potrzebuję na stworzenie porcji soków dla rodziny,  która nie zawsze docenia ten trud matczyny, bo soki z kartonu ponoć lepsze ....













 Wszyscy  muszą pieska dopieszczać .....















wtorek, 4 lutego 2014

DRUGA SZANSA

Nic tak nie przewartościowuje życia, jak choroba, czy inne nieszczęście, wtedy docenia się wiele spraw, całkiem niedawno sama mogłam to poczuć, doświadczyć strachu, bezsilności, własnej niemocy, to też był, poza problemem ze swoim dzieckiem, powód zaprzestania pisania bloga.
Jeśli pisałam o jakiś swoich traumach, to najczęściej w czasie przeszłym, jak były już poza mną, a tu trzy miesiące, nie nadawałam się do użytku, robiłam co do mnie należy, w myślach spisując już testament,koszmar.

Dwa tygodnie temu, zdecydowałam się na wizytę lekarską, miałam dość już zadręczania samej siebie, bo oczywiście nikomu o swoich dolegliwościach nie mówiłam, jeszcze jakiś głupi chochlik mnie podkusił że chciałam sprzed drzwi gabinetu dać nogę, ale się wróciłam, i zrobiłam potrzebne badania, w czasie oczekiwania na wynik , wyrok, zaczęłam spisywać moje marzenia, po prostu musiałam, jakby choć tu na blogu nawet tylko na chwilę  móc utrwalić.
Zrobiłam to o czym zawsze marzyłam, skontaktowałam się z hodowcą, psów rasy owczarek francuski Briard, i zaklepałam sobie jeszcze nie narodzone szczenię, szczeniaczki mają się urodzić za kilka dni, na razie czekam jako piąta w kolejce, na moją towarzyszkę spacerów, codziennego życia.

Wiedziałam że być może kuszę los, trąbiąc na prawo i lewo o swoich marzeniach, co dziwnie na chwilę nie wątpiąc że dam radę zawalczyć,choć coraz bardziej wyczekując dzisiejszego dnia, kiedy to miałam zadzwonić i zapytać się  o moje wyniki, serce mi biło jak oszalałe, głos dziwnie drżał, ...
jakby to rzecz....życie mi daje drugą szansę, lekarz rzekł , wszystko w porządku , jest pani czysta..

Moje plany są jak najbardziej aktualne,  liczę że się spełnią, ale  ten trudny dla mnie czas, wiele mnie nauczył, mam nadzieję że dobrze będę odrabiała te lekcje, jednak nie zapominając o sobie, choćby o tym, że jestem kobietą, matką , żoną  i dla własnego dobra muszę  dbać o siebie , wsłuchiwać się w swój organizm bo młodnieć nie będzie ino coraz więcej będzie wymagać reperacji.

Jako że  niestrudzenie grzebię w ofertach starych gospodarstw ,zwłaszcza po nocach, z mizernym skutkiem, myślę uprosić moje dziecię aby zrobiło,  mi mały baner , z wiadomością że szukam domu w górach, i  nieśmiało proszę  kto chce mnie w tym wesprzeć aby na trochę zawiesił go u siebie na blogu, jak pojawi się na moim pasku bocznym , każda metoda jest dobra aby pomóc losowi.

Ten post powstał z taką myślą, aby zachęcić, Was  abyście  nie zapominały o sobie, dbamy o siebie jak spodziewamy się potomstwa, wtedy potrafimy trafić do właściwego lekarza, a potem , zaczynamy szukać pretekstów  i  głupich wymówek aby tam nie trafić wcale, ja unikałam  mojego lekarza dziewięć lat, choć w ciąży co miesiąc wizyt pilnowałam, dopiero pewne objawy, mogące świadczyć o poważnej chorobie mnie tam zagoniły, jedno krótkie badanie cytologiczne, może wiele wyjaśnić, ja ze strachu straciłam trzy miesiące ze swojego życia .....

poniedziałek, 3 lutego 2014

KTOKOLWIEK WIE ...

Bardzo trudno znaleźć  słowa , aby opisać Wam, miejsce którego szukam, no bo jak opisać te zapachy  natury, lasu , trawy, ziół , gdy o każdej porze roku inaczej pachnie  przyroda , zwłaszcza w tych miejscach gdzie  chciałabym znaleźć swoje miejsce na ziemi.

Coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę, że ta zmiana jest wręcz niezbędna do dalszego mojego życia, owszem teraz żyję, funkcjonuję, czując jednak,  że zaczynam  się w tym za szybkim życiu dusić, moją butlą z tlenem jest alternatywa, że choćby już o tym pisząc zaczynam zmieniać i budować swoje życie po mojemu.

Od dawna podziwiam wszystkich tych, którzy odważyli się ten krok uczynić, na razie znam ich historie z blogów, gdzie Ci ludzie są najlepszym przykładem że się da, że zmieniając adres i miejsce zamieszkania można zmienić swoje myślenie i filozofię życia, znajdując w tym spełnienie, o którym dziś nie mamy pojęcia, zatracając się w codziennej gonitwie.

Mam wielką prośbę do czytelników mojego bloga, ktokolwiek zna, czy wie o niewielkim gospodarstwie na sprzedaż, w górach, mogą to być Pieniny , Beskidy, ważne aby był kawałek ziemi, najlepiej drewniane zabudowania, jak najbardziej do remontu, najchętniej tam gdzie jest niewielkie zaludnienie, wiem że jest wiele takich opuszczonych od dawna domów, tylko nie wiem jeszcze gdzie je znaleźć.

Jeśli ktoś dysponuje takowymi informacjami, to mój adres mailowy jest w prawym górnym rogu, i tam prosiłabym o wszelkie informacje , za które byłabym niezmiernie wdzięczna.
Może to nie jest najlepszy czy najmądrzejszy pomysł, ale losowi trzeba pomagać na różne sposoby, i dzięki blogowi , znajdę  wymarzone miejsce do życia, na które nie miałabym szans trafić .....kto wie....


niedziela, 2 lutego 2014

NASZE PLANY

sferze  niezrealizowanej , mam świadomość tego, że wiele osób nie takie przewroty swojego życia już dawno zrobiło i ma to za sobą, co niektórzy również to spisali na blogu, jak już im się ten wyczyn się udał z tą różnicą, że jeszcze nie trafiłam na takiego bloga, aby ktoś  na bieżąco opisywał ten jakby nie było przewrót, dotychczasowego swojego życia.

Być może wielu pomyśli że porywam się z motyką na księżyc, oczywiście każdy ma prawo tak pomyśleć, gdyż to co dla mnie jest konsekwencją świadomego wyboru na dalszą część życia, inni potraktują to jako przejaw głupoty czy niepotrzebnego komplikowania sobie życia, ale w końcu do odważnych świat należy, czyż nie ?

Nie przeraża mnie wizja porzucenia, życia w mieście, z pewnością z wielu względów wygodniejszego, na rzecz wsi, nigdy nie aspirowałam do robienia za miastową babę, nie dla mnie te wszystkie dobra koncernów kosmetycznych, nakładania codziennej papki tudzież zwanej make -upem, tyle lat się bez tego obywam, że z pewnością w tej materii pogląd mi się nie zmieni, nie mam potrzeby śledzenia nowinek tekstylnych , latania po galeriach w celu zakupu nowej szmatki, być może będę tęsknić za księgarniami, tam uwielbiam buszować, książek nigdy nie będę mieć dość, taki nałóg.
Od lat, a może od zawsze jestem gotowa, na życie wiejskie, jakże cudowne w swej prostocie, coraz mniej  doceniane przez ludzi żyjących w wiecznym pędzie za karierą, za dobrami tego świata, kto by pomyślał że moje dziecięce wakacje, na które jeździłam na wieś tak  duży miały wpływ, na moje życie, olbrzymie gospodarstwo cioci Julki, z krowami  dającymi codziennie świeże mleko, które wtedy nie doceniałam i cioteczka biedna musiała mi kupować w sklepie ku zdziwieniu sprzedawczyni ( kto kupuje mleko mając krowy) w szklanej butelce, bo pijałam wtedy tylko ze sklepu nie od krowy, takie fanaberie były wtedy mieszczuchowego dziecka......zgroza.

Kilka tuzinów królików, kur, kaczek, konie, owce, ule, do tego ogromny sad, ze swoim bogactwem które kiedyś się przerabiało i zamykało się ten smak w słoikach, do dziś jestem pod ogromnym wrażeniem pracy, a przede wszystkim serca które moja jakże kochana ciocia w to wsadzała jednocześnie zaszczepiając we mnie fascynację takim życiem  ,  ku niezadowoleniu mojej babuni, zwłaszcza  jak z wakacji u cioci zameldowałam się w domu z młodą ślepą kurą, która w swoim stadzie nie była akceptowana, a pod moją młodocianną opieką dożyła ponad dwóch lat.

Często nie zdajemy sobie sprawy jak nasze dzieciństwo może mieć niesamowity wpływ na nasze życie, późniejsze wybory ścieżek którymi chcemy podążać, w dorosłym życiu, skądś to się wzięło powiedzenie że dziecko chłonie wszystko jak gąbka, ten czas kiedy kształtuje się nasza osobowość, jest niezmiernie ważny, często poszukuję smaków z dzieciństwa, których do dziś nie potrafię znaleźć, szczególnie intensywnie skłaniam się ku lodom, śmietankowym najlepsze jadłam w Srebrnej Górze i czekoladowym z Świnoujścia, być może jeszcze kiedyś na takie trafię, a jeśli nie to wiele bólów gardła i angin jeszcze mnie czeka, tak już mam.

Wracając do  gwoździa dzisiejszego wpisu, który ma przybliżyć  czym miałabym się zajmować w tych górach , jak już uda nam się tam osiedlić.....nie będę aż tak oryginalna  jak napiszę że przede wszystkim chcę postawić na agroturystykę, jednak nie ograniczając się tylko do noclegów i posiłków, ponieważ  nieodłączną częścią naszych planów jest również niewielkie gospodarstwo ekologiczne , z kurami, kozami, ulami, gdzie będzie  możliwość  uczestniczenia  w procesie przygotowania  serów,  miodu tu przyda się mój mąż, który ma  niezbędne doświadczenie idące w lata....

Zaś ja bardzo chętnie  podzielę się swoim doświadczeniami  kulinarnymi ,  zwłaszcza jeśli chodzi o kuchnię śląską, mając w rękawie odpowiednie tricki aby kluski zawsze się udały, niekoniecznie używając jajka które je robi twardymi....nieraz ubolewam nad tym, że zanika  sztuka gotowania , wszyscy chcą szybko, łatwo i na już, lub próbujemy naśladować smaki kuchni światowych, często nawet nie znając własnych.

Wychowując się w domu wielopokoleniowym, mogłam  patrzeć jak gotuje moja prababcia, babcia, z biegiem lat kolekcjonując w starych notesach, dawne przepisy, które aż ujmują tą prostotą w składnikach, które  powodują że mniej  znaczy lepiej. 

Idąc tym tropem, coraz to bardziej, przykładam wagę do tego co jemy, zwłaszcza jak mamy swoje jajka, ze sklepowych jajecznicy sobie nie wyobrażam, w małej szklarni zawsze mam zioła, swoje pomidory może nie tak dorodne, jak sklepowe ale własne, wiec jeśli zmienimy miasto na wieś, nie może zabraknąć  chleba na zakwasie, wypiekanego we własnym piecu chlebowym, mam wspaniałe przepisy mojego dziadka, który wyrabiał  swojskie wędliny, pamiętam te pachnące wędzonką, kiełbasy, ala frankfuterki, szynki, nie takie wściekle różowe bo saletra daje taki kolor, lecz mniej ciekawe z wyglądu za to bez konserwantów, no i od czasu do czasu wędzarniak gościł ryby.
Teraz nasz wędzarniak dalej nam służy, lecz od wielkiego świątecznego dzwonu.

 Nie,  sięgam po nowe cudaczne potrawy, które są ponoć trendy lecz jak dla mnie bez smaku, zwłaszcza takie z różnych stron świata, gdzie tam być może smakują rewelacyjnie, jeśli są robione z tamtych produktów, a u nas jednak  ten sam choćby owoc nigdy nie będzie smakować tak samo, bo nie ten klimat.
A poza tym, będę prowadziła zajęcia z dekupażu i uwaga z witrażu.....tak wiem ....ale bardzo chciałam się tego nauczyć, rozważałam witraż lub ceramikę, lecz ceramika wymaga pieca ...to koszty, koło garncarskie też koszty i dużo miejsca ....a witraż tego nie potrzebuje, zwłaszcza do niewielkich prac.
Tak więc czeka mnie jeszcze trochę nauki, a poza tym, jak widać na wiele rzeczy nigdy nie jest za późno, wystarczy chcieć.

Podsumowując  dla naszych sąsiadów od czasu pojawienia się ptactwa, już prowadzimy wiejskie życie, dowód, co jakiś czas  z reguły dalsi sąsiedzi, ba nawet tacy których nie znamy, dostarczają nam wiaderka, lub woreczki , czy mega wór jak wczoraj zawitał dostarczony przez leciwego jegomościa, jakby nie było znajomego mojego dziadka,  w celu  napełnienia go ptasimi odchodami ....ponoć  to pożądany  nawóz , jako że nie jest pora sucha lecz każdy widzi jaka, ptaszyska wolą wystawiać kuperki w domkach , niźli w śniegu, i jakoś nie mam ochoty zbierać pojedynczych produktów ich przemiany materii, a poza tym popyt większy niż podaż ....nic będę musiała wprowadzić listę w celu zrobienia zapisów na .....kurze ...

Krakowa dziś nie zaliczyłam ....szkoda , jeszcze bym smoka zaraziła a tego bym nie chciała , dzięki  za Waszą  dobrą energię, poniżej  moja pracownia za szybą ...czyli wabik ...



 Jak widać  reklama czysto amatorska ...



sobota, 1 lutego 2014

NO CO Z TĄ PRACOWNIĄ ?

 Idąc tropem komentarzy pojawiających się pod ostatnimi wpisami, a raczej zapytaniami od stałych czytelników mojego bloga, którzy  towarzyszyli mi  wiernie, dotyczących  pracowni, i ciut innych spraw, czuję się wręcz zobowiązana aby wyjaśnić to i owo .....

Dość wcześnie pojęłam, że w życiu trzeba grać takimi kartami jakie daje los, co nie znaczy że nie można losowi pomóc, choćby  tym aby samemu sobie poszukać, lepszych kart, czasem tak się składa, że nijak nam w tym rozdaniu, tali nic nie pasuje, ale  może  los łaskawie pozwoli nam przetasować nasze karty, pomyślnie dla nas, i wtedy możemy podbić stawkę, stawiając wszystko na tę jedną karę.

Dobiegając do czterdziestki, myślałam że wszystko co najlepsze poza mną, że pomału będę stawała się stateczną matroną, w najgorszym wypadku dodatkowo zatruwała z braku ciekawszego zajęcia, życie moim pociechom , poprzez wtykanie swojego nosa w ich życie, słusznie podejrzewając  w sobie  z czasem rozwinięcie się  tej jakże częstej skłonności  dotykającej  teściowe oczywiście nie wszystkie.

Żałując czasem  że już nie jestem małym stateczkiem( czytaj młoda  i bez zobowiązań ) lecz już  może większym ....np. tankowcem ( dojrzała z rodziną ) gdzie nie można ot tak zawracać i zmieniać kierunki w jakich chce się  płynąć, nieraz po omacku szukałam dla siebie zajęcia  na tyle mnie absorbującego  i dającego satysfakcję, lecz nie kolidującego  z  dotychczasowymi obowiązkami , trochę  takich zajęć znalazłam .

Mogliście śledzić  moje  poczynania w tym kierunku,  kilkanaście już stuknie kursów, u najlepszego źródła czyli Włoszek, skutkujących w końcu powstaniem pracowni, w której dzielnie mi kibicowaliście, więc się nie dziwię że w obliczu nowych naszych planów , część z Was jęknęła a co z pracownią ? kursami ? czy  być może  pomyśleniem że już mi to zbrzydło ? ....

Nic z tych rzeczy, fakt  roboty aby to  niewielkie pomieszczenie zaadoptować na pracownię, pochłonęło wiele pracy, nerwów i pieniędzy, zwłaszcza że zależało mi aby  wizualnie też wszystko grało czyli  regały były  odpowiednie, aby uzyskać  lepszy efekt  i szło eksponować  w witrynie  gotowe prace, czy niezbędne przybory, jednak tak naprawdę  całe ustrojstwo potrzebne do kursów zmieści mi się  w dwóch dużych pojemnikach.

Więc  nic nie stanie kiedyś na przeszkodzie abym robiła kursy tutaj czy w nowym miejscu , wszak najważniejszym meblem do tego typu rzeczy jest stabilny i duży stół, a  póki co pierwsze kursy będą w marcu, po karnawale, na razie  pracownia robi za wabika, więc  kto zachodzi do wypożyczalni, ma wszystkie  moje prace wyeksponowane, i chyba to działa  bo przyszłe kursantki coraz bardziej się niecierpliwią, ale cóż teraz nie mam czasu, za tydzień czeka mnie trzydniowe szkolenie z decorative painting co to jest można sobie wyguglać, powiem tylko że tu się już pędzelkiem maluje, zero klejenia czy dekupażu, a więc żeby nie było rozwijam się w tym kierunku dalej.

Wielu ludzi zapomina że  w każdym wieku, można się rozwijać, podążać za marzeniami, dla mnie to jest  wręcz paliwem, aby mi się chciało, choćby z łóżka wstać, a raczej jak to lwica, może z natury wolałabym poleniuchować, zwłaszcza że mam ku temu zadatki, w szkole już od podstawówki  słyszałam od nauczycielek, że jestem zdolny leń, jakoś  za dziecka zależności między tym nie widziałam, a teraz aż za dobrze wiem.

Jak upatrzę sobie  cel , nie ma zmiłuj, wtedy działam,  na dużo za wysokich obrotach to jednocześnie snu potrzebuję mało, o jedzeniu i dobrze potrafię zapomnieć, nieraz o reszcie świata też , co w przypadku rodziny wręcz z ich punktu widzenia jest niedopuszczalne, wpędzając mnie w wyrzuty sumienia, choćby tym, że obiad byle jaki, czy zadanie nie odrobione, bo mama nie miała czasu...na szczęście  coraz bardziej moje dzieci rozumieją to, że nie jestem taką mamą jak ma Kasia czy Zosia, albo Jacuś.
Każdy sam musi sobie wypracować swoją mądrość życiową, nie da się powielić w każdym calu, tych samych wzorców co mają inni ludzie, jak postępują  co robią, wiem mądrzę się choć wcale nie tak dawno nie byłam lepsza , i pewno nie jedną skuchę jeszcze zaliczę.

Dla Hany jedna silka, jak widać zdjęcia stare, nie miał mi kto zrobić dzisiejszych, na dwór się nie pchałam bom jeszcze nie całkiem ozdrowiała,a zresztą ptaszyska z racji błota pośniegowego mało fotogeniczne.

Jutro  uchylę  rąbek  tego co my tam w tych górach planujemy robić , jak się wyrobię bo ślubny korzystając z ostatniego dnia ferii, zaplanował dla nas samych wycieczkę do Krakowa, pewnie knuje aby mu tę szurnietą babę smok Wawelski pożarł....ale się nie dam, ma być romantyczny wypad, my dwoje, śnieg z deszczem i katar .....brrrrr......







Miłego sobotniego wieczoru Wszystkim życzę.